Claim 35 Post Templates from the 7 best LinkedIn Influencers

Get Free Post Templates
Marcin Malec

Marcin Malec

These are the best posts from Marcin Malec.

4 viral posts with 8,868 likes, 974 comments, and 71 shares.
3 image posts, 0 carousel posts, 0 video posts, 1 text posts.

👉 Go deeper on Marcin Malec's LinkedIn with the ContentIn Chrome extension 👈

Best Posts by Marcin Malec on LinkedIn

Dlaczego ludzie się dziwią, kiedy kandydat poprosi o referencje dla szefa?

Podczas kilku rekrutacji zapytałem o to, czy mogę prosić o kontakt do kilku osób, które pracują lub pracowały z moim przyszłym szefem. W odpowiedzi widziałem tylko zdziwioną lub wręcz oburzoną twarz HRów.

Ciekawe, bo dosłownie spotkanie wcześniej ja byłem proszony o podanie kontaktu do osób, z którymi pracowałem i będą mogły one dać mi rekomendację.

Wszyscy dobrze wiemy, że ludzie nie odchodzą z firm, a odchodzą od szefów. To, czy firma ma owocowy czwartek, czy jest ta mityczna międzynarodowa atmosfera, to serio nie ma znaczenia. Wszystko rozbija się o ludzi.

Ja wiem, czego oczekuję od mojego szefa. Jestem świadom swoich silnych i słabych stron, wiem też, czego potrzebuję na danym etapie mojego życia zawodowego i co ja mogę zaoferować drugiej stronie. Czy to jest takie dziwne, że skoro firma nie chce zatrudniać w ciemno i prosi o rekomendację, to ja robię dokładnie to samo, tylko że w drugą stronę?

Dlaczego więc nie ma u nas takiej kultury, aby móc sprawdzić wcześniej, czy rzeczywiście nasze oczekiwania pokrywają się z tym, co zastaniemy w nowym miejscu pracy?

Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni, bo skorzystają na tym zarówno firmy, jak i kandydaci. A może to tylko ja tak podchodzę do sprawy? Dajcie znać, co o tym sądzicie, bo mnie to już gryzie od jakiegoś czasu i nie daje spokoju.

#rekrutacja #rekomendacje #HR
Na taką grę czekałem całe życie. I w końcu się doczekałem.

Kiedy 5 lat temu dowiedziałem się, że powstanie gra osadzona w magicznym uniwersum Harry’ego Pottera, podjarałem się bardziej niż Czara Ognia. A jak doczytałem, że gracze będą mogli eksplorować otwarty świat, latać na miotłach i hipogryfach, rozkminiać Łamigłówki Merlina, warzyć eliksiry i bawić się dziesiątkami misji pobocznych, o mały włos nie dostałem zawału z radości.

Hogwarts Legacy jest spełnieniem moich dziecięcych marzeń. Czy wczoraj zarwałem pół nocy, a miałem pograć tylko godzinkę? Być może. Czy co sekundę krzyczę z zachwytu nad smaczkami z książek i filmów? Być może.

Każdy, kto mnie zna, wie, jak bardzo kocham świat Pottera. Jestem totalnym świrem, true Potterheadem. Natomiast niewiele osób wie, dlaczego aż tak bardzo.

Jak miałem 8 lat, razem z moimi rodzicami polecieliśmy do USA. Mój tata dostał się na studia do Naval Postgraduate School w słonecznym Monterey w Kalifornii. Dla wielu byłoby to spełnienie marzeń. Niestety, nie dla mnie.

Nie znając języka (do tego stopnia, że podczas lotu z Amsterdamu do LA, trzy razy pytałem tatę, jak powiedzieć „przepraszam”, bo pani z wózkiem zastawiła wejście do toalety), nie znając zwyczajów, kultury, tydzień po przylocie poszedłem do amerykańskiej szkoły.

Pierwsze tygodnie były absolutnym koszmarem. Pamiętam, jak na samym początku rozpłakałem się, bo nauczycielka zabrała mi butelkę z sokiem od mamy. Dopiero potem dowiedziałem się, że w amerykańskich szkołach nie nosi się soków, tylko pije wodę z dystrybutorów.

Nie potrafiłem się z nikim dogadać. Niektóre dzieci myślały, że jestem upośledzony, bo nie odpowiadałem, tylko się dziwnie na nie patrzyłem.

Nie zliczę, ile nocy przepłakałem. Moim ukojeniem i wsparciem okazał się właśnie Harry Potter.

Z Polski przywiozłem ze sobą tylko jedną książkę - „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”.

Czytałem ją na okrągło. Dzień w dzień, rozdział po rozdziale. Jak kończyłem, zaczynałem od nowa. Potter był moim przyjacielem.

Drugą część przygód czarodzieja, Komnatę Tajemnic, po raz pierwszy obejrzałem w sali bankietowej u taty na uniwersytecie. Projektor rzucał blade światło na jedną ze ścian, a ja nie mogłem oderwać wzroku od meczu Quidditcha. W sali unosił się zapach maślanego popcornu i do dziś to właśnie ten konkretny zapach kojarzy mi się z magią, błogością i szczęściem.

Problem pojawił się wtedy, kiedy zaczęły wychodzić kolejne części. Uparłem się, że chcę je czytać po polsku. Co zrobili moi rodzice?

Poprosili dziadka, żeby wysyłał mi je pocztą. Chyba nigdy niczego tak nie wyczekiwałem, jak paczki z Polski. Wyobrażałem sobie, że niesie ją Hedwiga. Tak, za każdym razem łudziłem się, że znajdę tam list z Hogwartu.

Im jestem starszy, tym coraz częściej wracam do książek, szczególnie w trudnych momentach. Każda z części koi moje smutki i strachy na swój wyjątkowy sposób i pozwala wrócić wspomnieniami do czasów dzieciństwa, tej szczerej radości i niczym nieograniczonej wyobraźni.

Always.
Post image by Marcin Malec
Rok temu o tej porze wywijałem na parkiecie niczym Patrick Swayze, celebrując z moją świeżo upieczoną żoną miłość, wierność i uczciwość małżeńską.

Dziś również świętuję, chociaż bez dzikich tańców na parkiecie.

Moi drodzy, melduję wykonanie zadania - rak został wycięty!

Co prawda to dopiero połowa sukcesu, bo przede mną jeszcze długa droga do pełnego wyzdrowienia, ale staram się doceniać każdy kolejny krok w tej szalonej i pokręconej podróży.

Oczywiście, jak to u mnie, mało brakowało, a operacja by się nie odbyła. W sobotę wylądowałem nagle u stomatologa, bo tak mnie bolał ząb, że aż miałem mroczki przed oczami, ale udało się go postawić do pionu (całkiem dosłownie, ponieważ okazało sie, że zeżarła go próchnica) i dziś o 11 leżałem już na stole operacyjnym.

Plusy? Mam tak niski i zachrypnięty głos, że w sumie nie obraziłbym się, gdyby już ze mną został. Może w końcu spełniłoby się moje marzenie o dubbingowaniu bajek?

Ale ja nie o tym.

Jesteście niemożliwi, serio. Czułem Wasze kciuki i wsparcie każdym centymetrem ciała. Wczoraj wieczorem miałem kryzys, zjadł mnie ogromny stres, ale wróciłem wtedy do wszystkich komentarzy oraz wiadomości i od razu dostałem zastrzyku sił i wiary w to, że wszystko pójdzie dobrze. To było absolutnie magiczne.

Nie wiem, jak się Wam odwdzięczę, ale chce, żebyście wiedzieli, że to dzięki Wam się nie poddałem i nie poddam.

Zbieram siły do kolejnych pojedynków i jak zawsze, pokornie kłaniam się do samej ziemi.

Dziękuje ❤️
Post image by Marcin Malec
Nic mnie bardziej nie odrzuca od rekrutacji niż zadanie rekrutacyjne.

Wiem, że tymi słowami mogę narazić się wielu osobom, szczególnie zajmujących się rekrutacją, ale po ostatniej historii, którą usłyszałem, uważam, że coś trzeba z tym zrobić.

Moja dobra znajoma kilka tygodni temu wzięła udział w długim, skomplikowanym procesie na marketingowca w korpo. Pal licho te 6 etapów, gdzie każdy chce z Tobą porozmawiać i wtrącić swoje trzy (oczywiście sprzeczne ze sobą) grosze.

Jednym z zadań było stworzenie pełnej strategii komunikacji dla nowego produktu.

Tak, STRATEGII. I pewnie domyślacie się, jakiego produktu.

Wiadome, produktu z ich portfolio.

Jako że moja przyjaciółka jest w podbramkowej sytuacji, zgodziła się je wykonać i przez bite 3 dni siedziała nad zadaniem. Zrobiła dokładną analizę obecnych działań, powiedziała, co jest do zmiany, zaproponowała nowe podejście i metody na zmierzenie zaproponowanych działań.

Feedback? Fantastyczna prezentacja, ogrom spostrzeżeń, o których nie mieli pojęcia, no wszystko wskazywało na to, że decyzja jest już tylko formalnością.

Niestety, przez kolejne dwa tygodnie rekruterka zbywała ją obietnicami w stylu „Do piątku podejmiemy decyzję, ale jest pani w TOP4”, a w piątek, kiedy nie było odpowiedzi „Do środy już na pewno podejmiemy decyzję, bo jest pani już w TOP2”.

Moja przyjaciółka nie dostała tej pracy. Firma zdecydowała się na kogoś bardziej doświadczonego.

Jak jest prawda? Tego się nigdy nie dowiemy, ale ja dziś nie o tym.

To, czego moja przyjaciółka nie jest w stanie sobie wybaczyć, to nawet nie jest decyzja odmowna. To fakt spędzenia 3 dni na zadaniu rekrutacyjnym i podzieleniu się z firmą całą swoją wiedzą, pomysłami i bogatym doświadczeniem.

Na początku mojej zawodowej drogi (ach te cudowne czasy darmowych stażów) robiłem wszystkie zadania rekrutacyjne. Zresztą później nie było lepiej. Pomysły na sociale, propozycje influencerów, strategie GTM i contentowe, a nawet planowanie budżetu.

Przestałem to robić, kiedy zauważyłem swój pomysł na fanpage’u firmy, do której się rekrutowałem.

Jaki jest sens robienia zadań?

Ja rozumiem, że firma chce się zabezpieczyć, sprawdzić kandydata, ale błagam, nie zliczę, ile razy moi znajomi wspólnie robili takie zadania albo nawet prosili kogoś, kto pracuje na podobnym stanowisku o zrobienie za nich prezentacji.

Dorzućmy do tego AI, które może za nas odwalić kawał roboty, a tak naprawdę zrobić takie zadanie samodzielnie (lepiej lub gorzej, ale zrobić), a otrzymamy przepis na klapę.

Nowa praca to ryzyko podejmowane z obu stron.

Kandydat ryzykuje tyle samo (a czasem nawet więcej) co pracodawca.

Może czas odwrócić role i to firma powinna robić zadania, w których pokaże, czy warto do niej dołączyć? Udowodni, że można jej zaufać? Że nie ma mobbingu, krzywych akcji?

Jestem bardzo ciekawy, jak Wy podchodzicie do tego tematu. Zarówno od strony kandydata, jak i firmy, która takie zadania włącza do procesu.

Czy wspólnie uda nam się znaleźć złoty środek?
Post image by Marcin Malec

Related Influencers